Jedno z twierdzeń, które słyszę często to „Kamila Ty to jesteś szczęściara, tak dużo robisz – jak Ci się to udaje, jak Ty na to znajdujesz czas?”. Są to miłe słowa, które mnie uskrzydlają. Zarazem też wiem, że nie ma tak, że coś się udaje albo, że ja mam więcej czasu jak reszta świata. Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy jest wynikiem mojej pracy, zaangażowania, a często też po porostu myślenia – innego niż większość, często pozbawionego wielu przekonań (choć i tak wciąż wiele ich mam w sobie i z nimi walczę). A kwestia czasu to chyba umiejętność, którą wypracowałam przez lata jak mróweczka. I myślę, że każdy jest w stanie się jej nauczyć, natomiast poczucie szczęścia to inna bajka, którą też dziś poruszę.
A czemu zawdzięczam to swoje „udawanie mi się”, które sugeruje mi wiele osób?
Rozmyślałam nad tym dużo, gdyż sama siebie obserwuje, swoje myśli i to, jak z perspektywy czasu, i lat zmienia się moje myślenie. Jeśli ktoś mnie zna bliżej to wie, że wychowywałam się bez mamy (zmarła jak miałam 2 latka), a w okresie już wczesno nastoletnim również bez taty (również zmarł, gdy miałam niespełna 13 lat). Moim głównym opiekunem był dziadek (80 lat), który sam wymagał opieki, a pieczę sprawował tak naprawdę nad domem mój 7 lat starszy brat. Dlatego już jako bardzo młoda osoba byłam nauczona wielu rzeczy (a tak naprawdę szybko musiałam nauczyć się sama), których moi rówieśnicy nawet nie potrafili, czy tak naprawdę nie musieli potrafić – ugotować obiad, upiec coś, ogarnąć dom… Bo mieli kogoś kto za nich to robi – mamę/tatę/babcię lub nawet oddzielną gosposię 🙂 Czy czuję się z tego powodu źle, albo żal mi, że musiałam robić setki rzeczy „jak dorośli”, a nie bawić się jak inne dzieci? NIE!
Po latach czuję ogromną wdzięczność…
jak wiele się dzięki temu nauczyłam. Z łatwością przychodziło mi i przychodzi zarządzanie obowiązkami domowymi – a jak się łatwo domyśleć przy trójce dzieci jest ich trochę 🙂 . Niekończące się pranie, sprzątanie, gotowanie i setki innych czynności, które wykonuje mama. Bo to właśnie my jesteśmy w domu pielęgniarką (rana rozbitego kolana), prawnikiem (roztrzygnie sporów, gdy kłótnia o zabawkę), szefową kuchni (dzieci chyba jadły by 24 h na dobę) i oczywiście sprzątaczką (tu chyba nie muszę nikogo uświadamiać). Wszelkie te czynności nie są dla mnie nowe czy trudne, ja jakbym mam je „we krwi” i wszystko to robię z łatwością, lekkością i przyjemnością. Nie zastanawiam się nigdy i nie rozpaczam godzinami „kto to posprząta?”, „co dziś ugotuję?”, „jak to wszystko ogarnę?” tylko po prostu działam! Bo wiem, że nikt inny za mnie tego nie zrobi, tak mam zakodowane (to, że mój mąż tak wiele mi pomaga to i tak jest proces, który trwa we mnie, bo on naprawdę często chce i to robi, ale ja często mu nie pozwalam… Walczę wciąż ze swoimi przekonaniami, że jestem Zosia Samaosia i zrobię najlepiej – to temat na oddzielny post 🙂 – wniosek jeden – super mieć fajnego męża i ja takiego mam! 😉 ).
Badania, które mogą zaskoczyć.
Co ciekawe badania naukowe pokazują (mówi o nich Miłosz Brzeziński ), że jeśli dziecko nie ma chociaż jedno z rodziców w dzieciństwie to jako osoba dorosła częściej osiąga sukcesy, niż dzieci z obojgiem rodziców. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że nie jest to możliwe do realizacji, aby myśleć o przyszłości swoich dzieci i pozbyć się jednego z parterów 😛 <taki żarcik z kategorii czarny humor>. Niemniej, jednak fakt ten, może wielu uspokoić, że nawet gdy zabraknie partnera/partnerki, z którym wychowujcie dziecko, to świat toczy się kochani dalej i wszystko może mimo samych minusów początkowo obrócić się w plusy 🙂 ! <łatwo mówić, gorzej w praktyce – choć jak by to powiedzieć m.in. Ja jestem tym studium przypadku i żyje – mało tego – jestem szczęśliwa!>
Idąc dalej tym tropem, to też wiem, że przez całe dzieciństwo i naprawdę praktycznie do okresu studiów żyłam w idei, że nie ma rzeczy, których „nie powinno się”, albo „że czegoś niewypada”. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie było komu mi tego powiedzieć, a nawet jak ktoś mówił to był dla mnie obcy i nie był moim autorytetem – traktowałam to zawsze jak „matkowanie mi na siłę kogoś obcego”. I wiecie co? Wiem teraz, że to poczucie wolności pozwalało mi na więcej.
Nie miałam w głowie wyrytych schematów…
Które są kładzione dzieciom od dziecka „życie to nie bajka”, „życie będzie ciężkie”, „ucz się bo nic nie osiągniesz w życiu”… i wiele wiele innych. Brałam życie jak jest. Robiłam zawsze co do mnie należy. Cieszyłam się chwilą i nigdy nie było dla mnie rzeczy nie możliwych (nocne eskapady na koncerty jako nastolatka, wyprawa autostopem przez Europę … było tego trochę), albo których nie wypada (zwrócić nauczycielce uwagę, że niesprawiedliwie się zachowała przy wszystkich uczniach – oczywiście jako jedna z uczennic 🙂 ) . Jak łatwo się domyśleć, miałam z tego powodu wiele nieprzyjemności czy to w szkole, czy nawet w rodzinie, bo wciąż byłam uświadamiana, że jestem w błędzie. Nie będę ukrywać, że do dziś tak mam. Choć w mniejszym nasileniu, nad czym bardzo ubolewam, bo jest to wynik jednak mojej słabości i uległości społecznej – ale walczę z tym bo widzę po latach, że naprawdę lepiej żyć swoim wymarzonym życiem niż życiem, które sugerują Ci inni. A co gorsze często próbują włożyć w jakieś ułożone ramy, które tak naprawdę do nas nie pasują i czujemy się nie swojo.
Jedna z najważniejszych lekcji w życiu…
To co pięknego wyczytałam ostatnio, to historia australijskiej pielęgniarki Bronnie Ware, która opiekowała się ludźmi w ostatnich chwilach życia i zadawała im pytanie „Czego najbardziej żałują przed śmiercią?”. Odpowiedzi oczywiście były różne, ale to co powtarzało się najczęściej to: „Żałuję, że brakowało mi odwagi, by żyć w zgodzie z samym sobą, zamiast prowadzić życie, jakiego oczekiwali ode mnie inni”. I to bardzo do mnie przemawia. Jest według mnie najlepszą nauką życiową jaką możemy przekazywać innym. Wydaje się takie proste, a jednak w praktyce już trochę mniej, gdyż tak wiele oczekiwań stawia przed nami życie codzienne. Często są nimi rodzice i społeczeństwo, którzy wymagają od nas dobrych ocen („jak nie będziesz się uczył to nic nie osiągniesz”), dobrego zawodu („idź na te studia…”), konkretnych zachowań („idź do pracy, ożeń się wreszcie, zrób dziecko – już czas!”). A pytanie podstawowe jakie powinniśmy sobie zadać to: „Czy my tego naprawdę chcemy? Czy to jest rzeczywiście w zgodzie ze mną?”. Odpowiedź na nie za tylko osoba, które je sobie zadaje, nie jego przyjaciółka, sąsiadka, partner, rodzic. My sami!
Co jest ważne prócz działania?
Oczywiście nieuleganie przekonaniom i robienie swojego to jedno, ale wiara swoje możliwości to drugie. Choć wielu może wydać się to zabawne, a nawet mało poważne, to ja bardzo wierzę w prawo przyciągania. Na własnej osobie je wielokrotnie odczułam i wciąż odczuwam. Jak każde prawo ma swoje plusy i minusy. I często jeśli nim źle zarządzamy to możemy przyciągnąć same negatywne rzeczy… Dlatego stwierdzenie, że to oczym myślisz się wydarza – jest prawdą. Nie będę nikogo do tego przekonywać, każdy jest przekonany o swoich przekonaniach i je potwierdza, więc niech każdy potwierdza to, co chce w swojej głowie. Może to masło maślanem ale właśnie tak jest. Jesteś kimś w kogo wierzysz. Zrobisz i osiągniesz to, w co wierzysz, że jest możliwe…. I oczywiście odwrotnie, jeśli wciąż nie wierzysz, że coś jest możliwe dla Ciebie – to tak będzie. Twój wybór, Twoja wiara, Twoje przekonania. Ty decydujesz czy jesteś szczęśliwy czy nie. Nie decydują o tym inni. Nie decyduje o tym fakt, że jesteś sam, wychowujesz się bez rodziców, czy ktoś bliski Ci umarł. To Ty wybierasz szczęście, a nie ono Ciebie.
Kiedy się jest szczęśliwym?
Bardzo często jest tak, iż wiele osób zakłada, że jak będzie mieć jakąś konkretną rzecz to będę szczęśliwymi. Tu polecam Wam świetny film, który dogłębnie pokazuję to błędne przekonanie „Jestem. Historia mojej choroby psychicznej”– obejrzycie koniecznie! Całe życie uczyli nas przekonań, że jak będziemy coś mieć (dom, auto, coś wartościowego…) to da nam to szczęście. I takim sposobem wszyscy ganiają tu i ówdzie, aby to szczęście sobie kupić. A według mnie jest zupełnie odwrotnie… Jeśli jesteśmy szczęśliwy to inspirujemy się sami na działania, na czucie tego co chcemy czuć, na dążenia za swoimi marzeniami. Nie jesteśmy stworzeni do tego aby siedzieć i pachnieć, ale nie jesteśmy też stworzeni aby realizować czyjeś oczekiwania, czy realizować czyjeś przekonania. Jesteśmy stworzeni do działania według swoich wartości, potrzeb i uczuć. Im szybciej to zrozumiemy tym łatwiej będzie nam funkcjonować w zgodzie z samym sobą. I często sama łapie się na tym, że przejmuje się opinią kogoś na swój temat i moich wyborów, kto nie podziela mojego zdania. Na szczęście po chwili uświadamiam sobie, że to przecież moje uczucia, moje zdanie, moje wartości, moje szczęście, a nie kogoś innego.
O czym zapominamy?
Wytrenowaliśmy swoje mózgi tak, aby ciągle mieć więcej i więcej… Zapominamy o tu i teraz. O wdzięczności i docenianiu tego co się ma w chwili obecnej. Ponadto, wciąż wychowujemy się w świecie (choć może to specyfika naszej Polskiej Kultury) narzekania i poszukiwania potwierdzenia naszych negatywnych myśli zamiast pozytywnych. Zdanie „a nie mówiłam, że się nie uda…”, które pojawia się często w ustach osób, które właśnie innym, a najbardziej samej sobie udowadniają swoją proroczą wizję jakieś nie udanej próby. Próbują bardzo często z dumą potwierdzić swoje negatywne myśli, jakby dzięki temu miały poczuć się lepiej. A tu właśnie chodzi o zmianę myślenia. O zaczęcie dostrzegania wszystkiego w różowych okularach, a nie ciągle w szarych (słowa, które wypowiadamy czy nawet myślimy również mają ogromne znaczenie, potwierdzone naukowo, pisałam już o tym TU). Kiedy nastąpi dzień, w którym zaczniemy spostrzegać w nawet najtrudniejszej sytuacji plusy, będzie naszym dniem, w którym zaczniemy przyciągać do siebie właśnie to czego pragniemy. I siła przyciągania zacznie działać.
I mówię Wam to ja, bo mam już to za sobą. A teraz czuję przyjemność z tego, że mogę się tym z Wami dzielić. Choć wiele osób może zarzucić mi, że gadam głupoty, że chwalę się swoim szczęściem, że dzielę się wiedzą bezużyteczną – to ja wiem, że każdy kto ma otwarty umysł i serce będzie czerpał z mojej dobrej woli wiele i wyciągnie z moich prób i błędów lekcję dla siebie.
Dla mnie to „tylko” albo i „aż” satysfakcja i przyjemność jeśli choć jednej osobie rozświetliłam żarówkę nad głową i będzie się czuć lepiej.
Wytrwałych proszę o komentarz czym jest dla Was szczęście?
Dziękuję Wam, że jesteście.
#wdzięczność ważna sprawa.
Szczęściem jest mój syn, to jak się śmieje i mówi w najmniej oczekiwanym momencie kocham Cię mamo. Rodzina która zawsze mnie wspiera. Kiedy zrealizuje cel który sobie wytycze też czuję szczęście ???
Pięknie napisane <3 Nawet lekko wzruszające <3 ! Dziękuję
Piękny tekst ✌️☺️
Dla mnie S Z C Z E S C I E to Ty Kochanie ❤️?
Ty moim <3
Dla mnie szczęście ma wiele wymiarów , posiadanie dóbr materialnych (dom , pieniądze ) w dużym stopniu pomagają poczuć się szczęśliwym ale największym dla mnie szczęściem jest patrzenie na moje zdrowe i uśmiechnięte dzieciaczki , kochać i świadomość bycia kochana ❤️
Kochać i być kochaną <3 To jest to! Dzięki Asiu za te słowa!