Bycie Artystą w czasach zarazy…

Mim

Dzielnie się sobą…

Tchnęło mnie, że wiele osób „coś o mnie wie”, ale wciąż jest to tylko „coś”. Wiele osób nie wie o mnie nic, bądź postrzega mnie przez pryzmat kilku zdjęć z Facebooka. A chciałabym podzielić się swoimi odczuciami. Swoimi emocjami i przemyśleniami.

Dzielę się trochę nimi z Wami każdego dnia. Cieszę się, że jesteście. Wspieracie miłym słowem. Czasem milczycie, ale i tak wiem, że czytacie…

Zawsze stawiam na autentyczność. Na bycie sobą, nawet jak miałoby to być po za schematami społecznymi. Byłoby być inne niż wszystkich.

Bycie w zgodzie ze sobą, a nie koniecznie z innymi.

Dziś chciałabym podzielić się z Wami krótką opowiastką o naszej szalonej rzeczywistości, która wciąż trwa i nikt nie wie jaka będzie…

Może niewiele osób z Was wie, ale mój mąż jest naprawdę mocno zakręconym gościem…

Dziś opowiem Wam kilka anegdot z jego jak i naszego życia…
Wiem jedno, on jest stworzony do występowania. Do tego, aby być na scenie…
Pomyślcie, że kiedy rodził się te niespełna 33 lat temu, ludzie powitali go brawami.

Jak to możliwe?

Zespół medyczny na ul. Karowej w Warszawie zapytał moją teściową podczas porodu, czy mogą obserwować przebieg porodu stażyści, którzy uczą się na różnych kierunkach medycznych. Jak się domyślacie, kobieta która rodzi i boli ją wszystko, chce już urodzić – bez różnicy jej kto patrzy (taki mały szczegół – w tamtych czasach mąż nie mógł uczestniczyć przy porodzie :P).
Teściowa chciała, więc mieć to już za sobą (przy okazji przyczyniła się do rozwoju nauki), więc kiedy mój mąż się narodził, zespół kilkunastu młodych adeptów lekarskich bił brawo. Wiadomo, że dla dzielnej mamy, która urodziła! 😉 Niemniej jednak tym niemowlęciem był mój mąż – od pierwszego wdechu na tym świecie w dźwięku braw.
Choć brzmi to zabawnie, a nawet lekko abstrakcyjnie – widać, że trafiło na tego co potrzeba… bo to on kocha publiczność i swoją sztukę… ale o tym dalej jeśli doczytasz do końca.

Michał już w przedszkolu postanowił, że zostanie Mimem…

Co więcej, wciąż w domu jest powtarzana anegdota, że Michał nie chciał uczyć się wierszyków w przedszkole na pamięć, które potem trzeba było recytować, gdyż mówił, że zostanie Mimem…(oczywiście mówił tak po to, aby się nie musieć uczyć tekstów na blachę – ale opowiastka ta pasuje do niego jak ulał!).
I trochę się tak stało…, ale to nie od pantomimy był początek. Mój mąż to człowiek orkiestra, więc Ci, którzy znają go krótko nie wiedzą, że przygoda z szeroko pojętą sztuką cyrkową zaczęła się już prawie 20 lat temu, kiedy Michał zafascynował się tańcem z ogniem podczas jednych z wakacji w Chorwacji wraz z rodzicami. Dopiero kilka lat później zaczęła się miłość do Pantomimy.
Gdyż w wieku 16 lat zaczął uczęszczać na warsztaty z pantomimy dwa razy w tygodniu, które były oddalone o niespełna 100 km. od miejsca zamieszkania… i jak się domyślacie rodzinka była zaangażowana, aby synek mógł swoją pasję rozwijać (mam tu na myśli wożenie tam i z powrotem).

Pasja, z którą nie wiedzieliśmy co zrobić…

Pasja do pantomimy była ogromna. W sumie nie wiedzieliśmy co z nią zrobić, jak ją spożytkować, aby również przynosiła zyski?
Kiedy mieliśmy po naście lat, ruszyliśmy wtedy jako para nastolatków w podróż autostopem po Europie. Postanowiliśmy, że Michał będzie występował na ulicach europejskich miast takich jak: Paryż, Bruksela, Amsterdam, Madryt ect. I tak się stało…
Występowanie do tak zwanego „kapelusza” okazało się strzałem w dziesiątkę. Zwiedziliśmy całą Europę autostopem, i co ciekawe podróż sfinansowała się występami Michała!
Pamiętam, że sami nie mogliśmy w to uwierzyć.
Było to piękne uczucie, że ludzie potrzebują rozrywki.
Potrzebują uśmiechu.
A Pantomima okazała się idealna! Uniwersalna. Ponadczasowa. Ponad Podziałami. Bez barier językowych.
Po takich doświadczeniach czuliśmy, że to jest coś magicznego, co chcemy kontynuować, ale nie wiedzieliśmy jeszcze jak…

Szkoła cyrkowa…

Ja dowiedziałam się o istnieniu szkoły cyrkowej (niby takie logiczne, ale jakoś nikt nigdy wcześniej nie mówił mi, że jest taka szkoła). Pomyślałam, że Michał musi tam iść!
Tak, to ja go tam wysłałam 😛
Oczywiście ukończył ją… Choć nie obeszło się bez przygód… Ale to chyba nie o tym dziś. 🙂

Własny cyrk…

Międzyczasie powstało nasze pierwsze dziecko – czyli Mimello. Nasz pomysł na życie, nasza pasja. Choć początkowo (już ponad 11 lat temu), nikt nie wierzył, że to ma sens. Wsparcie było zerowe ale my robiliśmy swoje.
Ile my się wtedy nasłuchaliśmy, że powinniśmy iść do „normalnej pracy” do korporacji, „że niezłe jaja sobie robimy z życia”, „że chleba z tego nie będzie”…. O, to tylko ja i Michał wiemy…

Ale….

Ja zawsze zakochana w szalonych ludziach, którzy robią coś innego niż wszyscy – bardzo szybko zaczęłam ich znajdować. I tak powoli Mimello rozrastało się dając uśmiech dzieciom i dorosłym. W Polsce i w Europie. Dając pracę Artystom po szkołach artystycznych jak i samoukom. Tak, że potrafiliśmy rocznie zatrudnić ponad 150 Artystów podczas 250 eventów.
Totalne szaleństwo i młyn.
Kolorowo, cekinowo, cyrkowo! Nie powiem, że kiczowato, bo nie! Kicz nas nie dotyczy. Naprawdę nawet kostiumy mamy ze smakiem. 😉
Nieskromnie powiem, że sukcesów i powodów do dumy mieliśmy i mamy dużo. Zrealizowaliśmy naprawdę wiele super projektów – cyrkowe książki, ciuchy, sesje ect.
I co ciekawe to wszystko z każdym rokiem z kolejnym dzieckiem, a jak wiecie mamy ich już trójkę 😛 Więc było i jest wesoło!

I co się stało?

Przyszedł Covid – 19.

Dla wielu z Was prócz kilku utrudnień, typu czy nosić czy nie nosić maseczkę, odwołany lot czy kwarantanna, bo ktoś ponoć miał z kimś kontakt kto chory – rzeczywistość jakoś znacząco się nie zmieniła.
Dla nas zmieniła się w 180 stopniach. Brak możliwości występów. Brak zgromadzeń. Brak dużych event’ów.

I wiecie co?

Tu nawet nie chodzi o kasę i brak możliwości zarabiania jej (bo kasa się zawsze znajdzie i zarobić można ją wszędzie).
Chodzi o brak możliwości realizowania swojej pasji. Swoich celów. Brak kontaktu z drugim człowiekiem.
Ktoś powie przecież jest opcja online…
O tak… rozumiem. Jest. Nie wykluczam jej. Przecież nagrywamy filmy. Robiliśmy nawet warsztaty online ect. Ale wierzcie mi, że „online” nigdy, ale to przenigdy nie zastąpi nam „na żywo”.
Dla Artysty malarza publiczność nie jest potrzebna. Ale dla Artysty scenicznego, jak sama nazwa wskazuje scena i publiczność to część życia. To naprawdę inny poziom energii. Inne wibracje. Inne emocje.
Ktoś kto występuje na scenie wie o czym mówię. Ja znam te emocje trochę z innej strony, ale wiem czego brakuje mojemu mężowi.

I co postanowiliśmy?

Że wrócimy do punktu wyjścia. Czyli do występów na ulicy.
Wiem, że szalone. Wiem, że może nawet niebezpieczne (ale zachowujemy bezpieczny dystans i Michał jest w rękawiczkach 😉 ). Ale wierzcie mi – ten błysk w oku, ta radość, te emocje i energia które się wytwarzają podczas występu na ulicy – niezastąpione.

I ktoś powie, że nie ma publiczności na ulicy…

Oj kochani jest i to mnóstwo! I to właśnie najbardziej wymagająca publiczność pod słońcem – bo jest tam każdy. I ten co chce Cię oglądać, i ten co ochoty nie ma, i ten co się Ciebie boi, i ten co po chwili zostaje Twoim fanem. Biedak i milioner. Każdy.
I to jest nauka pokory i umiejętności lawirowania w emocjach – a wszystko po to, aby wywołać uśmiech na twarzy drugiego człowieka. Człowieka, który czasem widać, że dawno nie miał go na twarzy. To jest wyzwanie. To jest sztuka. To jest wymagająca publiczność.

Kiedy spotkacie artystę na ulicy…

I tak po ponad dekadzie mój mąż wrócił na ulicę, aby dawać Wam uśmiech. W tym szaleństwie jest metoda. Od niej się wszystko zaczęło. I choć wydaje się dla wielu z Was to abstrakcyjne to zarobki też nie są złe (powiedziałabym, że bardzo dobre) 😛 A satysfakcja jeszcze większa!
Dlatego jak spotkacie gdzieś mojego męża lub innego artystę, który czujecie, że daje z siebie kawałek serca (nie mam na myśli tu obskurnego przebierańca, od którego śmierdzi alkoholem i wpadł na super pomysł, że przebierze się za kogoś i będzie zarabiał na swój nałóg…- bo i takich w życiu spotkałam…oni potrzebują wsparcia terapeuty, a nie publiczności) to doceńcie go. Może to być pieniądz, może to być uśmiech, może to być dobre słowo.
Ale wierzcie mi, że każdy kto na codzień pracował wraz publicznością na scenie – muzyk, piosenkarz, artysta cyrkowy ect – potrzebują Was, potrzebuje publiczności! Pamiętajcie, o tym!
Jeśli doczytałeś do tego miejsca to dziękuję. Wierzę, że zrozumiałeś/zrozumiałaś mój przekaz. Niech kultura i sztuka wciąż będzie! Wszystko w naszych rękach.
A Ty jak to widzisz?
Podziel się!
Tata mim
Tata Mim 🙂

Dodaj komentarz

Maksymalna wielkość załączanego pliku: 32 MB. Możesz załączać: obrazek, video. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here