A może by tak uciec na koniec świata?

Matka Polka

Nie będę ukrywać, że zawsze z podziwem patrzyłam na kobiety, które wyjechały ze swojej ojczyzny do innego kraju, i tam układają sobie życie. Tym bardziej zaczęło wydawać mi się to intrygujące, gdy kobiety właśnie w obcym kraju wychowywały dzieci i spotykały się z wieloma niewiadomymi, nowymi wyzwaniami czy zaskoczeniami. Czasem chodzi mi po głowie, aby wziąć w samolot i ruszyć, gdzieś na koniec świata. Zacząć życie na nowo. Odkrywać nowe miejsca, nowych ludzi, nową kulturę. Kto wie, może jeszcze to kiedyś nastąpi ? 🙂

Postanowiłam dla siebie, jak i dla innych mam napisać artykuł, do którego zaprosiłam 5 kobiet, które wyjechały ze swojego gniazdka i zaczęły życie z dziećmi w zupełnie innym miejscu. Wszystko po to, aby pokazać inny punkt widzenia, a może czasem nawet ośmielić do spełniania marzeń i iścia za głosem serca. Gdyż często wszelkim wyjazdom towarzyszy wielka niepewność, ale zarazem ekscytacja. Niemniej jednak, presja społeczna typu „zostań”, „po co tam gdzieś jechać”, „źle Ci tu?” czy „skrzywdzisz dzieci, bo nie będą mieć spokoju, kolegów czy stabilizacji”… często wygra. Ale zawsze znajdą się dobre rady kogoś z boku, kto nigdy nigdzie nie wyjechał, a właśnie tych rad udziela. 🙂

Dlatego zachęcam Was do wczytania się w te pięć historii, które pokazują prawdziwe życie. Jak każde ma swoje plusy i minusy. Oczywiście kwestia interpretacji indywidualnej – jedni lubią zimę, inni lato…, ale dziewczyny podzieliły się swoimi subiektywnymi odczuciami. Liczę, że dla wielu z Was mogą być cenne, a z pewnością ciekawe. Nie czekając już dłużej – zapraszam do podróży na krańce z świata z innymi Mamuśkami.

Nowa Zelandia

Pierwszą z Mamą, którą poprosiłam o kilka słów była Paulina Ermel, poznałyśmy się na studiach w Warszawie. Obecnie Paulina mieszka pod Auckland, na półwyspie Whangaparaoa w Nowej Zelandii. Jest mamą dwójki dzieci: 5 letniej córeczki oraz 8 letniego synka. W chwili obecnej jest mamą na pełen etat (od 4 miesięcy z uwagi na koronawirusa przedłużył się początkowy wdrożeniowy etap, który miał polegać na wsparciu dzieci w wejściu w nowe środowisko i szkołę). Natomiast w Polsce pracowała w marketingu dla marki FMCG oraz prowadziła własną agencję malującą murale. 

Nowa Zelandia
Paulina z dziećmi

Wybór Nowej Zelandii przez Paulinę był bardzo świadomy. Jak sama mówi zrobiła porządny wywiad – przejrzała wszystkie interesujące ją kraje i sprawdziła je pod kątem pogody, temperatury zimą (nie lubi zimy), udziału terenów zielonych, zarobków, standardów życia, zadowolenia mieszkańców, służby zdrowia, poziomu edukacji itd. Kiedy już padło na Nową Zelandię, starała się dowiedzieć o niej jak najwięcej, aby w miarę swoich możliwości przygotować się starannie do wyjazdu. A dostanie się na tą daleką wyspę jest nie lada wyczynem. Całość przygotowań do wyjazdu, jak sama pisze trwała o koło 1 – 1,5 roku.

Zapytałam Paulinę co najbardziej jest inne w porównaniu do Polski pod względem podejścia do dzieci? Napisała mi dwa oblicza, iż z jednej strony dzieciom na Nowej Zelandii jest dane bardzo dużo wolności pod kątem odczuwania świata, siebie i rozwoju. Daje się im sporo przestrzeni i zrozumienia tego, że każde z nich jest inne, ma inne zainteresowania, inne możliwości przyjmowania wiedzy. Na każdym kroku bardzo docenia się dziecko. Promowany jest tu styl wychowania w duchu: „Jesteś wspaniały taki jaki jesteś”, „Dasz radę, daj z siebie wszystko”, „Konkuruj ze sobą, a z resztą buduj poczucie wspólnoty”. Z drugiej strony dzieci muszą nosić mundurki, wszystko musi być ułożone po linijkę. Dzieci mają te same wymagania i uczą się, że współpraca i budowanie wspólnoty w szacunku do siebie i innych oraz poszanowanie różnorodności jest najważniejsze.

Nowozelandzkie szkoły wyglądają tak, że klasy to niezależne wolnostojące budyneczki, a korytarzem jest świeże powietrze i dwór bez zadaszenia! Dzieci na przerwach biegają po drzewach, jeżdżą na hulajnogach i rowerach. Generalnie posiadanie roweru w szkole jest tu obowiązkiem tak jak mundurek. Dzieci mają biegać, skakać, szaleć, doświadczać i jak najwięcej się ruszać na przerwach. Paulina napisała, że jej dzieci: Antek i Lila w pierwszym tygodniu szkoły musieli uczestniczyć w dziecięcym triathlonie (dystanse były dopasowane do wieku dzieci). Sport i ocean są tu nieodłączną częścią życia. I jak ja czytałam to, co napisała Paulina, to nawet nie jestem w stanie porównać tego z Polskimi realiami, gdyż mam poczucie, że sport w naszej Polskiej edukacji z każdym rokiem idzie w odstawkę, co raz bardziej. 🙁

Paulina podkreśliła mi również, że na Nowej Zelandii obywatele też bardzo szanują przyrodę. To dla nich świętość. Dzieci uczą się tego na każdym etapie życia. W szkole kontakt z przyrodą jest traktowany na równi z matematyką. Dzieci są też od początku bardzo hartowane, nie straszna im pogoda. Nowozelandzkie dzieci niezależnie czy pada i jest 14 stopni czy jest słońce i 27 stopni zawsze właściwie będą miały na sobie krótkie spodenki, T-shirt i czapkę.

Z ciekawostek Paulina napisała mi, że dzieci jak i dorośli przez większość roku chodzą na boso i jest to normą. Co znaczy, że na boso? To znaczy, że spokojnie spotkasz dziecko, jak i jego mamę czy całą rodzinę w supermarkecie, galerii handlowej czy na ulicy chodzących na boso. Nawet teraz jesienią kiedy jest chłodniej, zdarza się Paulinie spotkać człowieka w lekkiej kurtce puchowej, ale w szortach i na boso.

Kolejne pytanie jakie zadałam Paulinie to co ją najbardziej zszokowało w nowym miejscu na ziemi? W pierwszym zabawnym odczuciu napisała, że ruch lewostronny, ale tak serio to uprzejmość i otwartość ludzi. Jak deklaruje wszyscy mówią każdemu przechodniowi dzień dobry, pytają jak się masz i jak Twój dzień. Na początku była bardzo sceptyczna, myślała, że to tylko takie powierzchowne. Ale okazuje się, że ludzie naprawdę są zainteresowani co u Ciebie. A nieznajomi naprawdę życzą Ci miłego dnia i chcą chwilę pogadać o pogodzie (pogoda na Nowej Zelandii, to ponoć ważny temat).  Paulina już przywykła do small talk’ów i do tego, że jak robi zakupy to pogada chwilę z kasjerką, a jak mija człowieka na ulicy to zamieni z nim „miłego dnia”, a z sąsiadem porozmawia już kilka minut. Ludzie na Nowej Zelandii są po prostu mili, choć Paulina pisze, że dość zamknięci. Nie nawiązują z łatwością głębszych kontaktów. Niemniej jednak emigranci są często dość pomocni, ponieważ wiedzą jak to jest zmagać się z zaczynaniem życia w nowym kraju. A emigrantów na Nowej Zelandii jest więcej jak połowa kraju!

Fakt, że Nowa Zelandia to mieszanka ras i kultur, na ulicy widzi się ludzi wszystkich kolorów skóry. Wielu w swoich tradycyjnych strojach. Nikogo to nie dziwi. Różnorodność to rzecz, której dzieci tutaj uczą jako pierwszej poprzez obserwację.

Jeśli chodzi o minusy i plusy, to Paulina napisała, że jeden wielki minus to nieruchomości. Są bardzo drogie, a „zdobycie” domu nawet na wynajem jest nie lada wyzwaniem. Jest to bardzo kosztowne i energochłonne przedsięwzięcie. Paulina pisze, że rekrutacja rodziny pod wynajem mieszkania bardzo przypomina rekrutację do pracy. A co ciekawe konkurencja, liczba chętnych jest bardzo duża. Domy są bardzo drogie, wynajem również i stanowi to większość miesięcznych kosztów.

Jeśli chodzi o plus to oczywiście, to co najczęściej słyszę od mam na emigracji, to pogoda! Jest cieplej, choć nie gorąco. Plusem jest ocean – który jest przez większość roku cieplejszy od Bałtyku i oczywiście jego bliskość! Nowa Zelandia to wąska wyspa i w większości miejsc ma się stały codzienny kontakt z oceanem. Kolejny plus to szkolnictwo – poziom zaangażowania nauczycieli, sposób nauczania, wychowywanie dzieci  (a nie tylko uczenie podstawy programowej) jest na ponadprzeciętnym poziomie. Ponadto Paulina bardzo chwali sobie rząd Nowej Zelandii – ma poczucie, że krajem rządzą mądrzy ludzie, którzy ufają mądrości swoich obywateli. Większość przepisów jest logiczna, ma sens. Ludziom dana jest spora swoboda, ale nikt jej nie nadużywa. Rząd zawsze kieruje się dobrem innych, a nie tylko swoim. Waluta jest również ogromnym plusem – dobrze jest zarabiać w dolarach, ma on dobry stosunek do większości walut na świecie.

Oczywiście zapytałam Paulinę za czym najbardziej tęskni? Napisała, że za ludźmi, z którymi była w bliskich relacjach w Polsce. Tęskni za polską delikatną przyrodą. Na Nowej Zelandii przyroda jest zjawiskowa, ale brak jej soczystości i delikatności takiej jak w Polsce: łąki kwietne, lasy liściasto-iglaste, mech, świerki, polskie śpiewające ptaki. I tęskni za jedzeniem: pieczywo, wędliny – ten smakowy świat na Nowej Zelandii praktycznie nie istnieje. Choć ja sama pisze wie, że na początku emigracji będzie się samotnym. Będzie brakowało wielu rzeczy i często nie zbuduje się takich trwałych głębokich relacji jak we własnym kraju przez wiele lat, choć na wszystko potrzeba czasu.

Na koniec zapytałam Paulinę czego się nauczyła i zostanie z nią na zawsze niezależnie od miejsca na ziemi? Napisała mi: „Trawa wydaje się być zawsze zieleńsza po drugiej stronie. Przyzwyczajamy się nawet do bardzo pięknych widoków i szybko przestają być takie wyjątkowe i może się okazać, że nagle bardzo zatęsknimy za polską „zwykłą” trawą. Najważniejsze w życiu są relacje z ludźmi i doświadczenia, to one budują szczęście. Warto tez doceniać co mamy. Często nie zdajemy sobie sprawy w jakich wygodach przyszło nam żyć, dopóki nie przyjdzie nam mieszkać w znacznie gorszych warunkach. Tu bardzo doceniłam ciepło, solidność polskich domów, instytucję zmywarki ☺ i ergonomiczny-funkcjonalny design, który w Polsce jest już rzeczą wszechobecną. Warto czasem zatrzymać się i docenić nawet takie „przyziemne” rzeczy, bo dzięki nim nasze życie jest znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze.”

Paulina napisała mi też kilka cennych wskazówek dla osób, które myślą poważnie o emigracji. Podkreśliła mi, że ważne jest by dobrze przemyśleć swoje marzenia. Plany zderzyć z wieloma osobami, bo marzenia są zawsze za pięknym filtrem. Paulina mówi, że czasami aspekty, które wydawały nam się lekkiej wagi mogą już w realizacji nas przerosnąć. Emigracja to duże wyzwanie, i na początku jest ciężko. Warto przygotować się jak najlepiej, być w dobrej kondycji psychiczno – fizycznej, mieć pewność co do zgrania i siły rodzinnej drużyny i nie mieć cienia wątpliwości, że to dobra decyzja. Jeśli gdzieś na którymś z tych obszarów ma się wątpliwości, warto poczekać, aż będzie się pewnym.

Trzeba być gotowym na to, że jest to tylko pomysł i być może będziemy chcieli wrócić. Nigdy nie powinniśmy tego traktować jak porażkę, tylko jak opcję, a przeżyty czas w innym kraju jako ciekawe doświadczenie, które nas buduje i pomoże docenić to co mamy we własnym kraju. Paulina napisała mi, że wszyscy tu poznani emigranci mają przekonanie, że była to ich właściwa decyzja. Mówią, że początki zawsze są trudne, trzeba być na to gotowym, jednak z czasem zadomowimy się coraz bardziej, nawiążemy głębsze relacje, i w końcu poczujemy się jak „w domu”.

Nikaragua

Kolejną Mamą, którą poprosiłam o pokazanie swojej perspektywy jest Natalia Konikiewicz. Studiowałyśmy razem Psychologię, i wiem, że Natalia to człowiek pełen pozytywnych emocji, a przy okazji wulkan energii. Nigdy nie przypuszczałam, że Natalii droga zaprowadzi ją aż do Nikaragui, bo tam obecnie mieszka ze swoim parterem. Jest mamą półtorarocznej córeczki, i przybraną mamuśką prawie pięcioletniej dziewczynki. Jak sam mówi mieszka w niewielkim domu, w którym jest kuchnia, ich wspólny pokój, pokój teścia i duży pokój, który jest połączony z kuchnią – na codzień to miejsce do zabawy i nauki. Co ciekawe pisze dalej, że w ich pokoju jest łóżko oraz dodatkowy materac na podłodze i łazienka. Brzmi wszystko może dość chaotycznie, ale Natalia bardzo chciała zobrazować miejsce, w którym obecnie mieszka.

Nikaragua
Natalia z Córeczką

Czytając dalej odpowiedzi Natalii na moje pytania, czytam, a ona pisze: „Mamy prąd i wodę, często i gęsto tego prądu nie ma, bo a to pada, a to wieje, a to coś tam. Ale ogólnie mamy światło, a normalne rodziny tego tu nie mają„. I tu mi zapala się żaróweczka, jak pięknie czytać kogoś, kto docenia każdego dnia coś, co w naszym kraju wydaje się oczywistością. Bo czy któraś z Mam, która czyta ten artykuł boryka się każdego dnia brakiem prądu? Wątpię. Większość osób nawet o tym nie myśli i przyjmuje jako normę posiadanie wody czy światła.

Natalia pisze mi, że dzieciństwo w Nikaragui nie zna specjalnej podłogi z kolorowym dywanikiem do zabawy dla dzieci – jest ziemia, piasek, dżungla. Jest krowa, koza, kura. Nie ma za wiele zabawek, a jeżeli już są, to takie, które nie spełniają żadnych zasad BHP, bo często są zrobione z najgorszej jakości plastiku. Natalia nie ukrywa, że macierzyństwo jest w tym kraju fizycznie bardzo obciążone, gdyż trzeba (często z gromadką dzieci) iść po wodę. To kolejne zatrzymanie się nad dobrami podstawowymi jakim jest chociażby woda w naszym Polskim kraju. Jak wiele osób zapomina, że jest to wciąż produkt nie na wyciągnięcie ręki w sekundę, w wielu miejscach na świecie.

Natalia opisuje mi też typową przestrzeń, która dla Nikaraguańczyków jest bardzo ważna, a mianowicie tak zwany ganek czy też samo podwórko. Tubylcy wystawiają tam plastikowe krzesła lub bujane krzesła i siedzą na nich całymi dniami. Właśnie na tych samych krzesłach kobiety usypiają swoje dzieci i spędzają z nimi dużą część dnia.

Natalia opisuje mi, że bardzo małe dziewczynki muszą mieć już kolczyki, i od najmłodszych lat strojne są w piękne sukieneczki pełne falbanek. Co więcej, na pierwsze urodziny każde dziecko otrzymuje wystawny tort oraz piniatę, choć jak można się domyśleć ludzie nie są tu bardzo zamożni.

Oczywiście Natalia nie neguje, że nie brakuje też bardzo bogatych Managuańczyków (Managua stolica Nikaragui), którzy ubierają swoje dzieci bardzo modnie i kosztownie. Jak deklaruje, nie zna za dużo takich rodzin, choć sama żyje w osiedlu zamkniętym czyli takim z ochroną, które jest „niby” przeznaczony dla bogatszych ludzi.

W obecnej sytuacji na świecie Natalia wraz z partnerem są bez pracy. Ale kiedy życie płynie normalnym torem, Natalia uczy w szkole, a jej mężczyzna zajmuje się grafiką i robi strony internetowe oraz jest surferem (w Nikaragui są jedne z najlepszych fal jeżeli chodzi o długość sezonu i warunki pogodowe). Obecnie dzieci nie chodzą do szkoły, więc oboje poświęcają swój czas na budowanie relacji ze swoimi dziećmi, bo to one są dla nich najważniejsze w życiu.

Zapytałam Natalię co jest według niej największym minusem w życiu w Nikaragui? Napisała mi, że dostęp do różnych rzeczy, które mogłyby ułatwić jej życie. Jednak z perspektywy czasu patrzy na to tak: „w Polsce jak czegoś nie masz to idziesz do sklepu i to kupujesz, tutaj jak tego nie masz to uczysz się bez tego żyć„. Jak widać, nawet w minusach Natalia jest w stanie zobaczyć plus. 🙂

To co Natalia sobie bardzo chwali, to fakt, że żyje w zgodzie z naturą i przyrodą. Czuje, że jest od niej zależna i sama każdego dnia czerpie z niej owoce. W przenośni i dosłownie, bo jak mówi melony i arbuzy (a też wiem, że banany) są jedzone przez jej rodzinę każdego dnia na potęgę! Natalia widzi jedno małe utrudnienie, mianowicie ciągłe krojenie arbuzów i melonów, gdyż to nie lada wyczyn. Bo robi to w kółko! Kiedy jest się głównie na diecie warzywno-owocowej to wszystko przepływa przez małe brzuszki jej córeczek tak szybko, że ona ledwo nadążą dokrajać kolejne porcje. 🙂 Ale takie utrudnienie to chyba sama przyjemność! Jak czytałam te słowa sama nabrałam ochoty na soczystego arbuza! 🙂

Natalia widzi bardzo dużo plusów z życia w nowym kraju. Docenia piękną przyrodę, która jest w zasięgu ręki. Docenia to, że nie musi chodzić codziennie do sklepu, a naprawdę raz na jakiś czas. Docenia to, że ma tak skonstruowane życie, że może większość swojego czasu poświęcić na budowanie relacji ze swoją rodziną. Nie musi chodzić do pracy do korporacji na wiele godzin, stać w korach, czekać na przystanku jak przyjedzie autobus. Czuje totalność wolność. Jak sam pisze macierzyństwo jest tu oceanem, piaskiem, małpami. Jest inne, brudne, wodne, podobne każdego dnia, a jednak tak różne.
Natalia oczywiście bardzo tęskni za rodziną i przyjaciółmi, ale praktycznie każdego dnia stara się choć z jedną osobą porozmawiać przez komunikatory internetowe i cały czas podtrzymywać i rozwijać relacje. Brakuje jej też polskiego jedzenia i faktu, że idzie do sklepu i może kupić co chce. Są momenty, że brakuje jej teatru, kina czy koncertu. Tęskni też czasem za książką po Polsku, bo wiadomo, że jak wraca z Polski i ma 70 kg bagażu (a każdy kilogram na wagę złota) to jednak inne rzeczy wygrywają i książki dla dzieci 😉 .
To co mnie najbardziej nurtowało w rozmowie z Natalią to dlaczego właśnie Nikaragua, tym bardziej, że jej partner pochodzi z Hawaii?! Oczywiście, wiem, że jej historia i przygoda życiowa (tym bardziej okoliczności w jakich poznała swojego partnera) to scenariusz na świetną książkę, a nawet na film, ale napisała mi: „pojęcia nie mam, tak mnie rzucił los i tak zaufałam przyrodzie„.
Czasem ponoć psioczy, narzeka, że za gorąco, że czegoś nie ma, ale na koniec dnia widzi jak jej dzieci rosną i jak wspaniale budują więź, i relacje między sobą. Daje jej to spokój. Jak sama deklaruje to jej i jej partnera główny cel w życiu, który właśnie realizują. Natalia napisała mi, że nie ma obecnie żadnego innego celu, nie chce budować kariery zawodowej czy realizować innych wielkich ambitnych planów. Oczywiście fajnie byłoby mieć większy dom, lepszy samochód, bo ich lekko szwankuje, ale jest jej dobrze jak jest (tu rodzina jeździ na motorze w 4 osoby z maleńkim dzieckiem pomiędzy, nikt nie ma kasku, to jest normalny codzienny widok…).  Natalia otwarcie pisze, że z tym bardzo specyficznym poczuciem „bez planów i celów” idealnie wpasowała się w Nikaragujską mentalność.

Szwecja

Kolejną mamą, która odpowiedziała mi na moje pytania była Dominika Gizela, którą poznałam przez swoją grupę na Facebooku Matki Polki Bizneswoman. Tym bardziej mnie cieszy, że mogę rozmawiać z tak różnymi osobami, dzięki takim małym krokom jak decyzja założenia bloga i prowadzenia grupy społecznościowej. Jednak wracając do tematu, Dominika jest mamą 2 dzieci – 8 letniej córeczki i 6 letniego synka, mieszka na stałe w Uppsali w Szwecji. Obecnie jest partnerem biznesowym marki Monat, czyli w skrócie pomaga ludziom odzyskać piękne włosy.

Szwecja
Dominika

Jej przeprowadzka była uwarunkowana tym, że już wcześniej jej mąż pracowałam tam od 3 lat. Dla niej osobiście była to trudna decyzja bo w Polsce miała bardzo dobrą pracę, ale czuła, że taki układ na odległość nie ma sensu i jeśli będzie tak trwać dalej to jej życie rodzinne może na tym ucierpieć. Wraz z mężem podjeli decyzję, że będzie to również odpowiedni czas dla ich dzieci, gdyż w Polsce jeszcze nie zaczęły szkoły i swobodnie bez zaległości mogły zacząć edukację w nowym kraju. Oboje chcieli również z ciekawości do Szwecji, jej kultury i bezstresowego stylu życia zacząć tam swoje życie na nowo.

Jak każdą z Mam, również Dominikę zapytałam, co jest innego w podejściu do dzieci przez Szwedów w porównaniu z naszą ojczyzną? Napisała mi, że sam fakt, iż dziecko traktuje się jak „dorosłą osobę”. Dziecko od najmłodszych lat samo decyduje o wszystkim, czego się będzie uczyło, kiedy zrobi to, czy tamto, a nawet kiedy będzie gotowe, aby zdać egzamin. Dominika mówi bezpośrednio, że „dziecko w Szwecji nic nie musi”, jest wychowywane w spokoju, uczone szacunku do drugiej osoby oraz ogólnie przyjętych uniwersalnych zasad.

Dzieci w tym kraju głównie uczą się przez zabawę oraz zajęcia praktyczne. Najbardziej obrazującym przykładem jest fakt, że synek Dominiki w przedszkolu uczył się poprawnie rozwieszać pranie na suszarce. Co nawet mi wydaje się lekko zabawne bo ja to robię z moimi dziećmi każdego dnia (fakt, że przy trójce dzieci prania jest dużo), niemniej jednak to cenna i praktyczna umiejętność, której rzeczywiście wiele osób nie naucza swoich dzieci, a towarzyszy nam ona w codziennym życiu.

Dominika napisała mi również, że podoba się jej, ze dzieci się „nie stroją” i nie ma rywalizacji, która dziewczynka ma lepszą sukienkę czy ubranie. Często dzieci zakładają porwane swetry, różne skarpetki i nikt nawet nie zwróci na to uwagi. Co więcej, dziecko mówi do dorosłego na „Ty” co równa się obopólnym szacunkiem i poczuciem równości, mimo różnicy wieku czy statusu.  Dominika podkreśla, że jest bardzo zadowolona, że kładzie się nacisk na naukę języka angielskiego. Praktycznie każde 12 letnie dziecko swobodnie mówi po angielsku. Ponadto, dzieci uprawiają jakiś sport „na poważnie”, czyli są zazwyczaj w jakimś konkretnym klubie sportowym. A to wszystko wpływa na fakt, że dzieci w Szwecji mają bardzo wysokie poczucie własnej wartości. 

Dominika jest pod ogromnym wrażeniem na plus, jeśli chodzi o szkolnictwo w Szwecji. Uważa, że dzieci są tu szczęśliwe. Nie ma poczucia, że są „zawalone” nauką od najmłodszych lat. Nie muszą nosić tu plecaków, książek, piórników czy kanapek do szkoły. Wszystko jest na miejscu w placówce szkolnej, za darmo, nawet codzienny obiad. A co więcej, każda osoba dorosła ma godzinną przerwę w pracy na obiad i ludzie często całymi grupami idą zjeść obiad na mieście. Zdarza się, żę jadą po prostu w tym czasie do domu. Firma wtedy jest zamknięta i nikt nie pracuje.

Ciekawostką jaką zdradziła mi Dominiką jest fakt, że spożywanie słodyczy w Szwecji w tygodniu jest postrzegane przez większość jako niestosowne, natomiast w weekend można jeść dowoli. 🙂 Mi osobiście ta praktyka pasuje i sama ją stosuje, choć z tym „dowoli” to bym nie przesadzała. 🙂

Zapytałam też Dominiki, co najbardziej ją zszokowało w nowo zamieszkanym kraju? Napisała mi, że fakt, iż inicjacja seksualna zaczyna się bardzo wcześnie. Według Dominiki za szybko stają się dorośli w strefie seksualność, gdyż sex wśród 16 latków to normalna i oczywista sprawa.

Zapytałam Dominikę o minusy i powiedziała mi, że ich nie widzi. Jedyne za czym tęskni to oczywiście za rodziną i polskim jedzeniem. A w Szwecji nauczyła się bardzo wiele, choć głównie podkreśla, że spokoju, braku pośpiechu i większej tolerancji.

Angola

Kolejną mamę, którą chciałam Wam przedstawić i opowiedzieć jej doświadczenia jest Dunia Pacheco. Dunię poznałam podczas jednego z moich autorskich projektów Mimello, gdzie zapraszałam do sesji zdjęciowej wyjątkowe osoby z talentem. Jedną z takich osób była właśnie Dunia, która od pierwszych chwil poznania zaintrygowała mnie swoją energią, otwartością i niezwykłą pozytywną energią. Od tamtego czasu minęło już kilka lat, a my nadal mamy kontakt i wiemy co u nas.
Angola
Dunia
Dunia to przykład kobiety, która opowiedziała mi swoje przemyślenia z trochę innej perspektywy, gdyż pochodzi z Angoli, a w Polsce mieszka od czasu bycia nastolatką i tu wraz z mężem Polakiem wychowuję dwójkę dzieci (cztero- i dwuletnie dzieciaczki). Dunia od dwunastu lat jest tancerką, instruktorką tańca, organizatorem wydarzeń kulturalnych. Jest także mentorką wspierającą kobiety w pokonywaniu swoich ograniczeń w życiu prywatnym i podnoszeniu ich poczucia własnej wartości. Właśnie przez witalny taniec pobudzam ich energię, wzmacnia w nich kobiecość i wewnętrzną siłę.
Dunia w Polsce zamieszkała dlatego, że jej tata znalazł tu pracę, więc tym samym cała rodzina przeprowadziła się i zaczęła życie w nowym miejscu na ziemi. To jak jest w Polsce każda z nas wie, więc większość moich pytań była o Angolę, z której pochodzi Dunia.
Podkreśliła mi bardzo, że w jej rodzimej kulturze, podoba się to, że dzieci biorą udział w codziennym życiu rodziny. Każde dziecko ma obowiązki adekwatne do wieku i od najmłodszych lat uczy się jak być samodzielnym, zaradnym, jak również sprawnym fizycznie. Takie czynności jak gotowanie, pranie, prasownie czy nawet plecenie warkoczyków (co w tamtym obszarze jest normą) są czynnościami, w których dzieci towarzyszą każdego dnia.
Ja czytając tą wypowiedź sama pomyślałam o standardowej Polskiej rodzinie i chwilę pochyliłam się nad faktem, że jednak coraz rzadziej widzę dziecko, które garnie się do pomocy, chociażby rozwiesić pranie czy sprzątnąć proste rzeczy. Wzrok skierowany w telefon lub telewizor, a wszelkie obowiązki domowe wykonają się same, a dokładnie wykona je mama… Nie chcę generalizować. Nie chcę też pisać o tym, że dziecko musi coś robić, stać się pomocą domową, ale tak chwila refleksji, że właśnie te codzienne czynności życiowe to najlepsza nauka dla naszych dzieci.
Dunia napisała mi też, iż podoba się jej, że w Angoli rozmawia się z dziećmi o śmierci. Nie jest to temat tabu. Jest to część życia. I tu rzeczywiście i ja widzę znaczącą różnice, gdyż w naszym kraju temat śmieci, to wciąż coś czego się unika i wciąż jest niewygodny. A przecież jest nieodłącznym procesem i kresem, który czeka każdego z nas.
Jednak to co Dunię bardzo martwi to fakt, że w Angoli zupełnie nie rozmawia się o seksie ze swoimi dziećmi. Jest to rzeczywiście znaczący problem, gdyż liczba ciąż wśród nastoletnich dziewcząt jest ogromna: 16 tys. (dane z 2017 r.), a co gorsze, odnotowywany jest wzrost chorób przenoszonych drogą płciową. W naszym kraju mam poczucie, że tamat seksu nie jest tak ogromnym tabu jak w Angoli, jednak fakt, że nie chce się dopuścić edukacji seksualnej do szkół wciąż jest niepokojący. Jak widać, watro zerknąć tam, gdzie się o tym nie mówi i jakie są konsekwencje…
Według obserwacji Duni, w Angoli dzieci obawiają się dorosłych, gdyż nie mogą swobodnie wyrazić swojego zdania. Uważa to za ogromny minus. I też dzięki pobytowi w Polsce naucza się zwracać uwagę na emocje swoich dzieci, rozumieć także ich wewnętrzne potrzeby i łączyć się z nimi na poziomie emocjonalnym. A co najważniejsze nie bagatelizować ich uczuć.
Zapytałam Dunię za czym najbardziej tęskni? Czego w Polsce jej brak, co jest w Angoli? Napisała mi, że tęskni za swobodą i spontanicznością, która tam jest na każdym kroku. Dzieci mogą się tam bawić samodzielnie z kolegami i koleżankami. Tworzyć i wymyślać własne zabawki chociażby z drewna. Tęskni za tym, jak dorośli kibicują dzieciom, podświadomie i w naturalny sposób motywują ich aby miały swoje pasje (taniec, sport, śpiew). Oczywiście wszystko w warunkach domowych. Tęskni za naturalnymi warzywami i owocami prosto z drzewa bez dodatku chemii i jak łatwo się domyśleć za ciepłem, bo posiadanie ubrań na 4 pory roku jest męczące. 🙂

Republika Południowej Afryki

Kolejną Mamą, którą poprosiłam o kilka słów jest Magdalena Cohen. Poznałyśmy się kilka lat temu w sumie przez naszych mężów. Magdy mąż jest reżyserem filmowym, a mój mąż grał w jednej z jego reklam. Świat jak zwykle mały. A ludzi o podobnych wibracji do siebie ciągnie.

RPA
Magda

Madzia urodziła się w Warszawie, skończyła studia w Londynie (projektowanie mody Central Saint Martins oraz Kingston University), ale na stałe od 2006 roku mieszka w Republice Południowej Afryki i wychowuje tam wraz z mężem Johnnym 2 dzieci.

Magda, że przez kilka lat zajmowała się modą w Johannesburgu jako stylistka, współpracowała też z mężem przy produkcjach jako manager i producent. Jednak jej miłość do artystycznego świata wciąż trwała, więc została projektantką witryn sklepowych i kreatywnym dyrektorem jednego modowego czasopisma na rynku w RPA. Obecnie myśli troszkę o trzecim bobasie, ale narazie napawa się macierzyństwem dwójki swoich szkrabów – pięcioletni synkiem i dwuletnią córeczką.

Zapytałam Magdę jakie widzi różnice  w Polsce vis RPA w kontekście dzieci – ich wychowania, edukacji czy ogólnego podejścia? Bez dwóch zdań można zacząć oczywiście od różnicy klimatu, który jest na plus. Pogada w RPA jest świetna i zdecydowanie ułatwia wychowywanie dzieci – słońce to jednak życie. Nie trzeba zakładać co rusz rajstopek, sweterków, kurtek, czapek czy rękawiczek. Każdy kto zna cały proces ubierania w zimę kilkoro dzieci przed wyjściem w Polscem odczuł by plus – ja osobiście sobie to wyobrażam i przekonuje mnie to 🙂 !

Magda jednak dużą różnicę odczuwa w roku szkolnym, gdyż zaczyna się on w styczniu, a kończy w grudniu. Nie ma 2 miesięcznych wakacji tak ja w Polsce, a jedynie 3 tygodniowe przerwy między semestrami. Co oczywiście lekko psuje plany wyjazdowe, gdyż łatwiej byłoby przylecieć do Europy, kiedy czasu jest więcej i pobyć z rodziną, i znajomymi przez dłużysz czas.

Jeśli chodzi o placówki edukacji dla najmłodszych to w RPA zajęcia w przedszkolach kończą się o 12.30 (można dziecko posłać na zajęcia dodatkowe albo do „świetlicy” ale tak czy siak przedszkole jest o 14.30 zamykane). Rodzic musi odebrać dziecko i jest to bardzo mobilizujące do tego aby spędzić z dzieckiem czas i mieć z nim więcej wspólnych chwil po południu. Tu nawet nie będę porównywać z naszymi Polskimi realiami, gdzie placówki przedszkolne pracują minimalnie do 17.00, a znam też takie co pracują do 20.00…

Oczywiście wkrada się fakt, że rodzice muszą kiedyś pracować, niemniej jednak daje to do myślenia. To co jest bardzo ciekawe to fakt, że w RPA większość ludzi posiada pomoc domową, która pomaga przy sprzątaniu, ogarnianiu domu, a nawet wychowaniu dzieci. Dzięki temu każdemu rodzicowi jest trochę łatwiej. Moim zdaniem w naszym kraju to wciąż rodzaj luksusu, a także bariery mentalnej bo jak tu „ktoś obcy będzie rządził się w moim domu”, jak również bariery finansowej, gdyż zawsze zakładamy, że wolimy zrobić coś sami niż komuś zapłacić. Według mnie w Polsce potrzeba jeszcze wiele lat, za nim kobiety zrozumieją, że mogą komuś delegować niektóre obowiązki domowe, a skupić się na rzeczach, które są najbardziej ważne (czas z dzieckiem) lub takie, które przynoszą dochód (często 1 godzina naszej efektywnej pracy jest więcej warta, niż zapłacenie miłej pani, aby za nas umyła okna).

Zapytałam też Magdy, za czym tęskni i napisała mi, że najbardziej za niedzielnymi obiadami w Polsce, za rodziną i żałuje, że jej dzieci wychowują się na codzień bez dziadków. Gdyż jedni dziadkowie mieszkają w Polsce, drudzy w Hiszpanii.

Co ciekawe, Madzia napisała mi też, że Johannesburg jest bardzo niebezpiecznym miejscem i czuje, że przed nią nastąpią zmiany, gdyż chciałaby wychowywać swoje dzieci w miejscu, w którym będzie miała większe poczucie bezpieczeństwa, więc jak sama pisze „czas pokaże czy jeszcze gdzieś się nie przeniesiemy”.

Na podsumowanie Magda zdradziła mi najpiękniejszą lekcję jaką każdy może wyciągnąć z podróży za granicę: „Życie po za granicami Polski nauczyło mnie tego, że gdziekolwiek jesteś to TY kreujesz swoje życie i to od Ciebie, i Twojego nastawienia zależy czy będzie Ci dobrze czy nie”.  I tym idealnym zdaniem zakończę tą piękną przygodę z 5 odważnymi i wspaniałymi Mamami.

Mam nadzieje, że zaintrygowały Was te historie.

Może też myślisz o emigracji? A może masz to już za sobą?

Podziel się swoimi odczuciami w komentarzu!

A dobra energia tych niezwykłych kobiet niech niesie się dalej w świat!

 

 

 

7 komentarzy

  • janusz

    sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

  • janusz janus

    n.zealand. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

  • Daga

    super materiał! bardzo dziękuję i przekazuje dalej! trzymam kciuki za dalsze dziennikarskie przedsięwzięcia 🙂

    pozdrawiam najserdeczniej.

  • Katarzyna

    Nowa Zelandia i wolność w odczuwania świata….także moje marzenie, póki co bardzo podobnie czułam się w Norwegii, przestrzeń, cudowna przyroda, nadzwyczaj spokojni ludzie..zawsze to bliżej do rodzinki☺️

Dodaj komentarz

Maksymalna wielkość załączanego pliku: 32 MB. Możesz załączać: obrazek, video. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here